Przyjazne środowisko pracy pomaga wyjść z choroby
Rozmowa z Justyną Moląg z Przedsiębiorstwa Usługowo-Handlowego „Mosur” s.c. Mateusz Moląg, Łukasz Moląg, Paweł Moląg
Nie miałaś łatwo w życiu. Najpierw toksyczne środowisko pracy doprowadziło Cię do załamania nerwowego. Kiedy już z niego wyszłaś i założyłaś swoją firmę – trzy miesiące później usłyszałaś od lekarzy, że masz raka. Tymczasem widzę przed sobą uśmiechniętą kobietę, która tryska energią i pomysłami. Co sprawia, że masz w sobie taką pasję i apetyt na życie?
Dwa razy musiałam stanąć oko w oko z diagnozą nowotworu. To wywraca świat do góry nogami. Zwłaszcza, kiedy słyszysz coś takiego po raz pierwszy i jesteś zupełnie nieprzygotowana na to, co się stanie.
Ja zaczynałam wtedy nowy etap swojego życia. Wyszłam z psychicznego kryzysu spowodowanego w dużej mierze przez mobbing w miejscu pracy. We wrześniu 2020 roku postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zaczęłam pracować na własny rachunek. Uznałam, że najwyższy czas zarabiać na tym, co sprawia mi radość – na florystyce i sztuce. Nie przewidziałam wówczas, że już w grudniu tego samego roku będę pacjentką onkologiczną, z kartą DILO i planem leczenia raka jelita grubego.
W tym samym czasie walczyłam o utrzymanie firmy w pandemii, nie udało się. Życie… Kiedy znalazłam w końcu bezpieczną przystań w rodzinnej firmie męża, spotkało mnie kolejne wyzwanie - diagnoza nowotworu piersi. Na szczęście został wcześnie wykryty, co dawało dobre rokowania. Obyło się bez chemioterapii. Teraz jestem zdrowa, jednak pacjentem onkologicznym zostaje się na całe życie. U mnie dodatkowo zdiagnozowano mutację genetyczną, Zespół Lynch, który wymusza na mnie regularne kontrole - tylko to mnie ratuje.
Nie dziw się, że w tej sytuacji staram się cieszyć każdym dniem, najbardziej prozaicznymi rzeczami. Choroba nauczyła mnie dystansu do świata i przeciwności losu. Nie warto za bardzo analizować i skupiać się na rzeczach, które jutro mogą mieć zupełnie inny wydźwięk. Nauczyłam się szacunku do siebie. Praca nad sobą to jednak praca 24 godziny na dobę.
Co było dla Ciebie największym wsparciem w zmaganiach z chorobą? Oczywiście poza najbliższymi…
Niezwykle ważna w tym czasie była dla mnie praca. Odrywała moje myśli od kwestii związanych z chorobą i leczeniem. Dodawała otuchy i poczucia bycia potrzebnym. Wymuszała na mnie pewną rutynę, tak potrzebną w sytuacji, kiedy człowiek jest niepewny przyszłości. Wyjść z domu, spotykać się z ludźmi, mierzyć się z codziennymi obowiązkami, rozwiązywać problemy zawodowe - tak oczywiste, a zarazem niezwykle ważne. To daje ulgę zmęczonej chorobą głowie i sercu przy okazji też.
Trzeba jednak pamiętać, że praca pomaga w zmaganiach z chorobą pod warunkiem, że jesteś w przyjaznym środowisku, w którym czujesz się bezpiecznie. Jeżeli od współpracowników, przełożonych lub klientów doświadczasz agresji, mobbingu czy innych negatywnych zjawisk – wcześniej czy później odbije się to na Twoim zdrowiu. Tak kiedyś było ze mną.
Teraz mam szczęście pracując wśród życzliwych mi ludzi, którzy się o mnie troszczą, rozumieją, że czasami mogę mieć gorsze dni, pomagają, kiedy tego potrzebuję. Czuję się zauważona i akceptowana przez współpracowników. Może to dziwnie zabrzmi, ale praca pomaga mi wyciszyć się i poukładać. Lubię uczyć się nowych rzeczy.
Nie samą pracą jednak żyjesz…
Tak. Codziennie staram się znaleźć dla siebie przestrzeń na regenerację. Chcę po prostu cieszyć się, że jestem zdrowa.
Równie ważne jest dla mnie edukowanie kobiet. Dlatego założyłam Stowarzyszenie na rzecz profilaktyki i promocji zdrowia „Różowa wstążka”. Zachęcam kobiety do zdrowego stylu życia i profilaktyki raka piersi. Wcześnie wykryty rak to ogromna szansa na skuteczne leczenie, czego jestem najlepszym przykładem. Współczesna medycyna daje nam takie możliwości. Dlatego warto się badać. I warto ciągle to powtarzać.
Przyznaję, że działa na wyobraźnię zdanie: zamiast kupić kolejną sukienkę, idź na USG.
Często je powtarzam rozmawiając z kobietami, chociażby na spotkaniach organizowanych we współpracy z Centrum Obywatelskim w Krakowie, klubami społecznymi, podczas spotkań przy “Dniach Żywienia Klinicznego” w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie, a nawet na przysłowiowej kawie ze znajomymi. Jako stowarzyszenie we współpracy opracowujemy cykl edukacyjny „Różowej wstążki”, w ramach którego poruszamy rozmaite tematy związane z profilaktyką nowotworową, upowszechniamy najnowsze osiągnięcia medycyny w tym zakresie oraz rozwiewamy wątpliwości i tak popularne w sieci “fake newsy”.
Ważnym elementem działalności Stowarzyszenia „Różowa wstążka” jest też pomoc kobietom, które leczą się onkologicznie. Mam w tym duże doświadczenie. I tym doświadczeniem dzielę się z innymi pacjentkami.
Z perspektywy czasu wiem, że w chorobie trzeba mieć konkretny plan. Najważniejszy w tym planie jest cel, do którego zmierzasz – wyzdrowienie. Jednak nie zawsze w trakcie leczenia ta droga jest prosta i wtedy wsparcie jest niezwykle ważne. Na drodze do celu przydają się praktyczne wskazówki, nawet takie jak: co zabrać na radioterapię, chemioterapię czy operację onkologiczną, co należy się pacjentce po operacji, jak sobie poradzić z negatywnymi emocjami w procesie wyzdrowienia.
Jestem wiarygodna w tym, co mówię, bo posługuję się językiem pacjentki. Nie buduję negatywnego obrazu leczenia. Wszystko, co robię, jest wyrazem troski o pacjentów, którzy przechodzą przez to samo, przez co ja przechodziłam.
Co było impulsem do powstania „Różowej wstążki”?
Własne doświadczenie z leczeniem onkologicznym, brak podstawowych wskazówek i dezinformacja (zwłaszcza w sieci) o leczeniu. Niewątpliwie przyczynił się do tego również mój lekarz prowadzący, specjalista chirurgii onkologicznej, dr n. med. Marcin Migaczewski, który wspiera nasze Stowarzyszenie. Przekonał mnie, że moje doświadczenia mogą być wartościowe dla kobiet, które będą w podobnej sytuacji. Jego zaangażowanie w leczenie pacjentek i moja potrzeba niesienia pomocy dały impuls do stworzenia "Różowej Wstążki". A później osoby życzliwe, chętne do współpracy, zgłaszały się już same.
Ja szybko złapałam bakcyla i dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że jestem spełnioną matką – „Różowa wstążka” to moje ukochane dziecko.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Monika Gucwa
Teraz wiemy, jak to zrobić
Rozmowa z Łukaszem Molągiem, wspólnikiem w Przedsiębiorstwie Usługowo-Handlowym „Mosur” s.c. Mateusz Moląg, Łukasz Moląg, Paweł Moląg
Mosur to bardzo różnorodna firma. Warsztat samochodowy, stacja diagnostyczna, stacja benzynowa i usługi ślusarskie w jednym. Do tego zajmujecie się reklamą i wynajmem powierzchni usługowych. W planach – jak słyszę – między innymi centrum dla kamperów. Pasujecie idealnie do projektu „Pracownicy – najlepsza inwestycja dla firmy”.
Różnorodność w naszym wydaniu ma wiele wymiarów, nie tylko ten związany z działalnością na wielu polach 😊. Prowadzę firmę wspólnie z braćmi. Każdy z nas trzech jest inny. Różnorodni są też nasi pracownicy.
Zatrudniamy między innymi osoby po 50-tce, niektóre z nich są już w wieku emerytalnym. Cały czas staramy się też przyjmować do pracy młodych. Współpracujemy z Ochotniczymi Hufcami Pracy i szkołami zawodowymi z okolicy. Każdego roku przychodzi do warsztatu 2-3 uczniów, z których jeden zostaje na stałe.
Mamy więc w firmie z jednej strony doświadczonych życiowo i zawodowo pracowników, a z drugiej strony – przedstawicieli pokolenia Z, którzy patrzą na świat i pracę z zupełnie innej perspektywy. Takie połączenie może wywoływać pożary. Między innymi po to, aby ich unikać, zgłosiliśmy się do projektu.
Doradztwo strategiczne otworzyło naszych pracowników. W obecności Zbigniewa Mendela i Pawła Kozakiewicza zaczęli mówić otwarcie o swoich potrzebach, o których wcześniej nam nie wspominali. Dowiedzieliśmy się, na czym im zależy w pracy. Co może sprawić, że będzie dla nich mniej obciążająca. Czego potrzebują, żeby czuć się dobrze w firmie. To był pierwszy krok do wprowadzania u nas małych zmian, zgodnych z ich oczekiwaniami. Wykorzystamy na to cały grant z projektu.
Co konkretnie macie zamiar zrobić?
Brakowało nam przestrzeni do budowania relacji między pracownikami. Nie spotykaliśmy poza pracą, nie organizowaliśmy wspólnych wyjazdów. Podczas wywiadów z pracownikami, które były prowadzone w projekcie, pojawił się pomysł wspólnego wyjścia na strzelnicę i zorganizowania tam zawodów. Udało się go zrealizować. Wszyscy są zadowoleni i myślę, że będą chcieli, aby integracja poza pracą była powtarzana regularnie. Będziemy o tym pamiętać.
Drugi ważny temat, który rozpoczęliśmy dzięki projektowi, to odciążenie fizyczne pracowników, głównie w warsztacie i ślusarni. Mamy w planach spore zakupy, które wyniknęły z audytu ergonomicznego. Warsztat doposażymy między innymi w podnośnik, wózek elektryczny, odkurzacz i klucze akumulatorowe. Ślusarnia dostanie suwnicę. Używając tych sprzętów pracownicy nie będą się męczyli tak bardzo jak dawniej. Przy trudnej fizycznej pracy każde odciążenie jest na wagę złota, zwłaszcza dla starszych osób.
Pracownikom bardzo zależało też na modernizacji szatni i jadalni, więc kupiliśmy nowe szafki i ławki. Za chwilę pojawi się też ekspres do kawy. Małymi krokami wprowadzamy też do firmy pracę zdalną, oczywiście tam, gdzie jest ona możliwa – w księgowości, w kadrach i w zarządzaniu warsztatem.
Co projekt dał Wam – wspólnikom?
Prowadzimy firmę rodzinną, przejęliśmy ją po ojcu, nie mając profesjonalnego przygotowania do zarządzania. Wszystkiego uczyliśmy się na żywym organizmie, w codziennej pracy z kontrahentami i pracownikami. Mamy świadomość, co u nas działa, a co nie działa. Nie zawsze jednak wiemy, jak zabrać się za rozwiązywanie naszych problemów zarządczych.
W tym kontekście pomoc doradcy strategicznego była bezcenna. Pokazał nam przede wszystkim, od czego powinniśmy zacząć, żeby usprawnić zarządzanie pracownikami. Poukładanie procesów w firmie to nasz priorytet na dziś. Rekrutacja, poprawa efektywności, system motywacyjny, planowanie rozwoju pracowników – rekomendacje do tych obszarów znalazły się w strategii zarządzania wiekiem, którą przygotował dla naszej firmy Zbigniew Mendel. Nimi będziemy się też zajmować wspólnie z doradcą HR.
W strategii zarządzania wiekiem wybrzmiała też nasza nieumiejętność delegowania zadań. Wiemy, że jest to nasza słaba strona. Doradca strategiczny zwrócił nam uwagę, gdzie w pierwszej kolejności powinniśmy podzielić się odpowiedzialnością. Poszliśmy za tą sugestią. Oddaliśmy odpowiedzialność za warsztat.
I najważniejsze – rozmawiamy z pracownikami. Spotykamy się z nimi regularnie, wyjaśniamy nasze decyzje, informujemy, co się dzieje w firmie, dajemy im informację zwrotną na temat ich pracy. Słuchamy też ich opinii i pomysłów. Budujemy z nimi partnerskie relacje oparte na zaufaniu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Monika Gucwa
Kiedyś to było… część 2. Pokolenie Y
Poprzednio prezentowałam się jako szczęśliwa reprezentantka Zetek (zgodnie z moją datą urodzenia). Jednak w głębi duszy blisko mi również do Millenialsów, ponieważ ramy pokoleniowe są oczywiście kwestią umowną i według niektórych badaczy jestem jeszcze Pokoleniem Y. Poza tym w projekcie „Pracownicy – najlepsza inwestycja dla firmy” mam okazję przyjrzeć się z bliska przedstawicielom tego pokolenia wśród współpracowników. Dlatego kontynuuję przedstawianie kolejnych generacji, bo większa znajomość różnic pokoleniowych sprzyja budowaniu pozytywnych relacji w miejscu pracy i poza nią.
Pokolenie Y, znane jako Millenialsi, to osoby urodzone w latach 1981-1996, jednak ze względu na nazwę („Millenium”) mówi się nawet o latach 1981-2000. Grupa ta dorastała wraz z rozwojem sieci społecznościowych i cyfryzacji. Dostęp do Internetu w wielu domach Pokolenia Y przypadł na ich wejście w dorosłość. Jednak tak samo jak Zetki przywiązani są do mediów społecznościowych, mówi się nawet, że są „pokoleniem sieci”. Pamiętają także przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, a obecnie cechuje ich posiadanie znajomości na całym świecie! To z ich czasami kojarzony jest styl ubioru Emo. Drodzy Millenialsi, mam nadzieję, że zostawiliście sobie parę zdjęć z tej ery 😉.
Co wyróżnia pokolenie Y w miejscu pracy? Nie szukają wyłącznie stabilności finansowej, która jest dla nich ważna, ale także przestrzeni na rozwój swoich pasji oraz ciągłego uczenia się i pracy nad sobą. To dzięki nim na wartości wzrosły takie hasła jak: „work-life balance”, „praca zdalna”, czy „elastyczne godziny pracy”. Z tego miejsca, jako oficjalny przedstawiciel pokolenia Z, dla którego te wartości są podstawą na rynku pracy – dziękuję!
Ważne dla Millenialsów jest, aby praca miała cel oraz misję. Od zawsze mówiono im, że są kowalami własnego losu. W związku z tym to osoby konkretne, o dużej pewności siebie oraz otwartości na zmiany, których się nie boją. Podczas wykonywania swoich obowiązków lubią mieć kontrolę i czują dużą odpowiedzialność za powierzone im zadania. Mówi się, że bywają nadmiernie przekonani o swoich umiejętnościach, ale nie bez przyczyny nazywa się ich „najbardziej wykształconym pokoleniem na rynku pracy”. Millenialsi mają najbardziej rozwinięte umiejętności komunikacji społecznej. Mimo że cechuje ich niezależność w wykonywaniu swoich obowiązków, lubią pracę w grupie. Przez swoją otwartość i swobodę doskonale budują więzi ze współpracownikami. Lubią także otrzymywać feedback od przełożonych na temat swoich wyników w pracy – zarówno tych złych, jak i dobrych.
Przedstawiciele pokolenia Y mają naprawdę bardzo dużo wspólnego z pokoleniem Z! Gdy spojrzy się na stare artykuły w sieci, kiedy to oceniano ich przy pierwszych krokach na rynku pracy, mówiło się, że są niesamowicie kreatywni, ale szybko się niecierpliwią i są wciągnięci w Internet. Przez swoją pewność siebie pracodawcy bali się, że okażą się nielojalni i roszczeniowi. Na szczęście były to tylko stereotypy podyktowane strachem starszego pokolenia, które obawiało się nowości i kreatywności.
Byli dla innych pokoleń prekursorami nowego spojrzenia na pracę, która ma dawać spełnienie i przyjemność. Dzięki odmiennemu podejściu Millenialsów do możliwości wykonywania swoich obowiązków otworzyli nowe ścieżki na rynku pracy, których celem było (i wciąż jest) spełnianie się w życiu zawodowym oraz prywatnym. Jeszcze raz wielkie dzięki! 😊
Julia Broś